O mnie

"Nie widziałam Cię już od miesiąca. I nic. 
Jestem może bledsza, trochę śpiąca, trochę bardziej milcząca. 
Lecz widać można żyć bez powietrza"
M. Pawlikowska-Jasnorzewska


Oj, dosyć dawno mnie tutaj nie było i nie ukrywam, że troszeczkę się za Wami stęskniłam:):):) Wracam więc z bardzo treściwym postem, którego tłem jest jeden z piękniejszych w Polsce kompleksów parkowo-pałacowych - i nawet przez moment nie miałam wątpliwości, że historia jaką dzisiaj opiszę będzie miała wydźwięk typowo romantyczny. Dlaczego??? Ano dlatego, że ja również w bardzo romantycznym klimacie spędziłam w Warszawie jeden z listopadowych weekendów:)
A tak całkiem serio - od dawien dawna  inspirował mnie wątek miłosny pomiędzy miłościwie nam panującym królem Janem III Sobieskim, a francuską arystokratką Marią Kazimierą d'Arquien, zwaną przez wszystkich Marysieńką. Już w szkole na  lekcjach historii wszyscy słyszeliśmy o płomiennych listach pisanych przez tę namiętną parę. 
Zanim jednak ich związek został oficjalnie przypieczętowany, upłynęło wiele wody w Wiśle - ale warto było czekać na miłość, której echo pobrzmiewa aż do współczesnych nam czasów. Niestety małżeństwa z miłości na szczytach władzy nie były zjawiskiem powszechnym. Można powiedzieć nawet, że wyjątkowym i takim właśnie chlubnym wyjątkiem jest  historia namiętności łączącej jednego z największych królów w dziejach Polski i jego uroczej pochodzącej z Francji małżonki. Marysieńka zdobyła jego serce gdy miała zaledwie czternaście lat i chociaż w życiu Sobieskiego /zanim ją poślubił/ przewijało się mnóstwo innych kobiet ich miłość przetrwała do końca życia. 
Swoistym pomnikiem tego niezwykłego uczucia jest nie tylko Pałac w Wilanowie wzniesiony w latach 1681-1696 dla rodziny królewskiej, ale przede wszystkim listy Sobieskiego do Marysieńki, będące istnym arcydziełem staropolskiej prozy epistolarnej. Nie brakuje historyków twierdzących, że gdyby nawet ich autor nie miał na swoim koncie wspaniałych zwycięstw nad armią turecką, ani nie zwieńczyłby swojej głowy koroną, to z całą pewnością za sprawą tych listów wszedłby do historii literatury polskiej. 
Z listów wynika, że uczucie łączące tych dwoje było silnie nacechowane erotyzmem i pożądaniem, a kochankowie wymyślili nawet specjalny szyfr, by pisać o intymnych sprawach. Niewiele osób zdaje sobie sprawę, że XIX-wieczny wydawca Zygmunt Helcel przed posłaniem ich do druku drastycznie je ocenzurował, ponieważ były dosłownie naszpikowane pikantnymi wyznaniami dotyczącymi współżycia seksualnego tych dwojga:)
Helcel uznał, że te wynurzenia psują wizerunek wielkiego wodza i polityka, za jakiego uważał Sobieskiego. Dziś wiemy, że bardzo się mylił. Z korespondencji Sobieskiego można wysnuć wniosek, iż niewątpliwie piękna Maria Kazimiera nie była jedynie dla swego małżonka jedynie obiektem erotycznym, czy matką jego dzieci.
Wręcz przeciwnie - traktował żonę jak równoprawną partnerkę, zwierzając się jej ze swoich planów, informując o sytuacji politycznej, a nawet podejmowanych działaniach militarnych. Można powiedzieć, że nasz król był protoplastą równouprawnienia kobiet, w czasach kiedy jedynym prawem słabej płci było milczenie i przytakiwanie mężowi - nawet jeśli nie miał racji lub był totalnym idiotą. Brawo Sobieski!!!
Ale, ale ... nasza piękna Marysieńka też nie była w ciemię bita. Po pierwsze: posiadała dość mocny charakterek, po drugie: była gruntownie wykształcona i bardzo inteligentna, po trzecie: roztaczała wokół siebie nie gasnący czar oraz posiadała wrodzony seksapil. Jednym słowem była wytrawną kokietką:)
Z tego wynika, że Sobieski był bardzo rozsądnym mężczyzną, skoro potrafił docenić wszystkie atrybuty żony. Niestety pierwszy mąż Marysieńki - Sobiepan Zamojski na temat relacji damsko-męskich miał zupełnie odmienną teorię...



A skąd właściwie Maria Kazimiera d'Arqien znalazła się na polskim dworze? Otóż, kiedy Maria Ludwika Gonzaga przyjechała do naszego kraju, by dopełnić zawartego w Paryżu małżeństwa z łaskawie panującym w Rzeczypospolitej królem Władysławem IV - przywiozła ze sobą oprócz niezliczonej ilości kufrów, także dość osobliwy bagaż w postaci pięknych, ale niezbyt majętnych panien z dobrych francuskich rodzin. Faktem jest, że uroda była jedynym atutem sprowadzonych przez królową dziewcząt, a sprytna monarchini zamierzała to w przyszłości wykorzystać. "Mała d'Arquien" - jak nazywała ją monarchini była najmłodsza z gromadki tzw. "ładnych pyszczków" i w chwili przyjazdu do naszego kraju miała zaledwie cztery lata. 
Maria Ludwika traktowała ją jak własną córkę /w rzeczywistości była jej matką chrzestną/ i bardzo chciała, by jej ulubienica wyrosła na elegancką pannę znającą się na modzie i obdarzoną dobrym gustem. Cały sztab specjalistów dbał o odpowiednią oprawę samej królowej i jej fraucymeru. Do grona fachowców należeli wyłącznie Francuzi i to właśnie dzięki nim Marysieńka potrafiła doskonale podkreślić swoją urodę, odpowiednim strojem, fryzurą i ozdobami. Można powiedzieć, że stała się ikoną mody i stylu XVII wiecznej Polski.
Przyznać trzeba, że Marysia rzeczywiście miała całkiem ładny pyszczek:)

Jakby na to nie patrzeć Janek Sobieski też był facetem niczego sobie. Przystojny - dobrze zbudowany /chyba nawet za dobrze/, inteligentny no i  jeszcze nieprawdopodobnie romantyczny. Hmm, i cóż począć miała biedna Marysieńka? Jakiego dokonać wyboru? Jej pierwszy mąż Sobiepan Zamoyski nie dość, że był niezbyt urodziwy, do tego jeszcze okropny pijus, hulaka i dziwkarz. W swoich dobrach utrzymywał prawdziwy harem, a o hulankach i orgiach z udziałem Sobiepana głośno było w całej okolicy.
Królowa Ludwika Maria miała nadzieję, że poślubiwszy śliczną Marysieńkę pod jej wpływem zmieni się w kochającego i dobrego męża. Nic z tych rzeczy. Zanim Sobiepan wprowadził do Zamościa swoją nowo poślubioną małżonkę musiał pozbyć się haremu, który umilał mu jego kawalerski żywot, a jego hulaszczy tryb życia pozostawił na nim trwały ślad w postaci choroby wenerycznej. Nieszczęsna Marysieńka zaraziła się od męża kiłą, co spowodowało jej późniejsze kłopoty z donoszeniem ciąży i problemy zdrowotne jej potomstwa. Często jeździła do Francji na kuracje i podobno choroba została zaleczona, ale stosowane wówczas lekarstwo w postaci maści rtęciowej powodowało wypadanie włosów i zębów. Na początku małżeństwa kochała  męża, a kiedy wyjeżdżał bardzo za nim tęskniła. Nauczyła się nawet pić alkohol, którego wprost nie cierpiała.
Jednak Sobiepan szybko wrócił do swoich kawalerskich zwyczajów i wolał spędzać czas z przyjaciółmi niż z piękną żoną. Osamotnionej kobiecie, przyzwyczajonej do dworskiego życia pełnego rozmaitych rozrywek zaczęła doskwierać nuda. Na domiar złego przyjaciele Zamoyskiego usiłowali nastawić go przeciwko żonie, co im się w końcu udało. Sobiepan z czasem stracił zupełnie zaufanie do swojej francuskiej małżonki, ograniczając jej swobodę i praktycznie uniemożliwiając zarząd domem i majątkiem. Służba, świadoma tego faktu otwarcie ignorowała jej polecenia, traktując jak intruza - o nienawidzącej jej siostrze Sobiepana, Gryzeldzie nie wspominając. Robiła wszystko, żeby uprzykrzyć jej życie i uważała, że jej brat żeniąc się z panną d"Arquien popełnił mezalians.
Na pocieszenie ze strony męża Marysieńka nie mogła liczyć, ponieważ nurzający się w pijaństwie Zamoyski zaczął miewać napady szału. Pewnego dnia rzucił się na Bogu ducha winnego sługę, którego miał zamiar zabić. Z pomocą przyszła nieszczęśnikowi sama Maria, broniąc go przed szaleńcem. Robiła wszystko, żeby uratować małżeństwo - dbała o męża, obsypywała go prezentami, jednak w miarę upływającego czasu Zamoyski coraz bardziej niedomagał, tracąc rozum, co było nie tylko efektem jego opilstwa, ale także pogłębiającej się kiły. 
Marysieńka bardzo pragnęła dać mu dzieci. Niestety pierwsze dziecko zmarło zaledwie miesiąc po porodzie, a druga ciąża zakończyła się poronieniem. W 1660 roku urodziła dziewczynkę, co było dla niej ogromnym pocieszeniem, biorąc pod uwagę fakt, że ojciec dziecka niewiele się nim  interesował bawiąc się ze swoimi kompanami, przepijając cały majątek. 
Dosyć średnio atrakcyjny Sobiepan Zamoyski
 
A tymczasem... niedaleko Zamościa - w pewnym majątku ziemskim w Pilaszkowicach przebywał niegdysiejszy adorator ślicznej Marysieńki - chorąży konny Jan Sobieski.  Obecnie trudno jest powiedzieć kto pierwszy zainicjował korespondencję - czy był to Sobieski, wciąż śniący o czarnych oczach swej bogdanki, która wpadła mu w oko bardzo dawno temu, czy też Marysieńka, znudzona życiem żony wiecznie nieobecnego i zapijaczonego męża.
Początkowo korespondencja miała zupełnie niewinny charakter i dotyczyła głównie dworskich plotek oraz wydarzeń politycznych, a Marysieńka traktowała Sobieskiego raczej jako przyjaciela i powiernika, jednak zakochany po uszy "Janek " obiecywał sobie znacznie więcej.  Kiedy odwiedził ją w 1660 roku, niestety został odesłany z kwitkiem, a wymiana listów została na krótko wstrzymana. Sobieski nie dał za wygraną i zachodził w głowę jak odzyskać sympatię ukochanej. W końcu wpadł na oryginalny pomysł i wysłał jej w prezencie karła Muszkę. Należy dodać, że modę na posiadanie karłów na dworze rozpętała Katarzyna Medycejska, która jako pierwsza władczyni przywiozła malutkich błaznów do Paryża.
Podarowany przez Sobieskiego karzeł najwidoczniej przypadł Marysieńce do gustu, gdyż wznowiła korespondencję. Odwdzięczyła się adoratorowi, przesyłając mu swój ulubiony szkaplerz oraz złoty krzyżyk, zaznaczając w liście: "nie wyobrażaj sobie Wć, że to jakiś dowód mojej szczególnej łaski"

Całkiem niczego sobie Janek Sobieski

Z czasem ich listy zaczęły zmieniać charakter na bardziej intymny - na co niewątpliwie miała wpływ lektura bardzo wówczas modnych francuskich romansów pasterskich, pióra Honore d'Urfe pod tytułem "Astrea", opisująca miłosne perypetie pasterza Celadona i pięknej Astrei. Zupełnie dla siebie nieoczekiwanie Sobieski i Marysieńka ujrzeli w losach literackich bohaterów odbicie rodzącego się między nimi uczucia i niezależnie od niezbyt sprzyjających okoliczności miłość tych dwojga rozkwitła jak najpiękniejszy kwiat. Od tej pory przejęli role Celadona i Astrei i tak tytułowali siebie w kolejnych listach.
A ponieważ nieszczęsna Astrea wciąż była żoną Zamoyskiego, w korespondencji nie mogło zabraknąć wzmianek o coraz bardziej obojętnym Marysieńce mężu, którego nazywano "Fujarą", "Koniem" bądź "Makrelą". 
Jesienią 1661 roku zakochana para spotkała się w Warszawie i tam, w kościele karmelitów zakochany Sobieski w obecności kapłana złożył Marii Kazimierze przyrzeczenie, iż ze względu na uczucie jakim ją darzy będzie żył samotnie i zachowa czystość. Para wymieniła się również pierścionkami. Zanim jednak Astrea i Celadon połączyli się oficjalnym węzłem małżeńskim upłynęło aż pięć lat. W międzyczasie Sobieski robił polityczną karierę, zostając hetmanem wielkim koronnym, a Marysieńka nadal była nieszczęśliwą żoną Sobiepana Zamoyskiego, który w wyniku wyniszczenia organizmu "zrobił przysługę zakochanym" umierając w swoim majątku w Zamościu. 


Swoją ukochaną Astreę Sobieski poślubił w atmosferze skandalu, ponieważ nie dość, że Marysieńka nie odbyła wymaganego okresu żałoby, to jeszcze para stanęła na ślubnym kobiercu, zanim jej zmarłego męża złożono do grobu!!! 
Oczywiście wiadomość o skandalicznym ślubie zawartym z pogwałceniem zasad żałoby przedostała się także za granice naszego kraju. W dniu 5 lipca 1665 roku Celadona i jego Astreę węzłem małżeńskim połączył ówczesny nuncjusz papieski Pignatelli, który niespełna 30 lat później został papieżem i przybrał imię Innocentego XII. Nuncjusz mocą swego urzędu nadawał powagi ceremonii, dzięki czemu udało się zamknąć usta wszystkim malkontentom, którym nie podobał się związek Sobieskiego i wdowy po Sobiepanie, a proceder rozpowszechniania złośliwych paszkwili umarł śmiercią naturalną. 
Uroczystości weselne trwały trzy dni. Młodej parze nie dane było zbyt długo cieszyć się swoim towarzystwem. Świeżo upieczony mąż w roku 1666 jako hetman polny koronny ruszał w pole, z kolei Marysieńka ruszyła do stolicy, gdzie poddała się leczeniu, a kiedy zaszła w ciążę wyjechała do Francji. W tym czasie Sobieski pisał do niej listy - pełne nie tylko romantycznych wyznań, ale także...intymnych wspomnień z ich, jak się okazało bardzo udanego pożycia:)


Swoją ubóstwianą żonę tytułował "pierwszym i jedynym kochaniem", "jedyną serca i duszy pociechą" i "najśliczniejszą Marysieńką". Hetman kiedy tylko mógł chwytał za pióro by skreślić choćby kilka słów do ukochanej, nieświadomie budując tym samym pomnik ich miłości, który miał przetrwać stulecia. Nie tylko tęsknił, ale też najzwyczajniej cierpiał z pożądania, którego nie mógł zaspokoić z żadną inną kobietą - wszak zgodnie z przysięgą musiał dochować wierności Marysieńce. Zresztą zapewniał ją w listach, że jest kobietą jego życia, jedyną którą pokochał tak mocno i szczerze. Niedługo po wyjeździe Marysieńki do Francji pisał w jednym z listów:
"Jakoż nie możesz moja panno tego mi zaprzeczyć, że wszystką fortunę, wszystkie delicje, wszystek żywot mój utopiłem w osobie Wci mojej duszy, którąm więcej u siebie ważył niż wszystek świat ze wszystkimi jego rozkoszami". 
Martwił się też o zdrowie ciężarnej żony, a z listów wynika, że hetmanowi obojętne było czy obdarzy go synem, czy córką - co w tamtejszych czasach było godne podziwu, ponieważ dziewczynki nie były zbyt mile widziane. Należy wspomnieć, że na tysiąc urodzonych niemowląt - trzysta z nich nie dożywało wieku dorosłego!!!
"Piszesz moja królewno, że się frasujesz, że z prawej cyceczki mleko ciecze, a tu powiadają, że to jest znakiem chłopca".
Dnia 5 grudnia 1667 roku przebywający w Żółkwi Sobieski otrzymał radosną wieść: jego ukochana Marysieńka powiła zdrowego i silnego chłopca. Hetman nie posiadał się z radości i znowu w swoich listach prawił:
"U mnie za jedno, choć Jakubek, choć Tereska, wszystko to do kobiałki. Bogu dziękuję za to, że zachował Mamusieńkę śliczną, jedyne moje kochanie i z tak ciężkiego wyprowadził terminu, na który ja tylko wspomniawszy, zawszem obumierać musiał". 
Ponieważ Sobieski bardzo tęsknił za swoją Astreą, a związana z jej długą nieobecnością wstrzemięźliwość płciowa zaczęła mu bardzo doskwierać, pisał stosując ustalony wcześniej z żoną szyfr:
"Ja tylko o to proszę, abyś się zmiłowała nad uwiędłym Celadonem, a odżywiła go ślicznością swoją, która by i z grobu człowieka do siebie przywabiła. Zmiłuj się, zmiłuj śliczna dobrodziejko, niech lata nasze tak marnie nie idą...
A teraz całuję, począwszy od busieńki, wszystkie śliczności, a najbardziej tyteńki, muszeczkę, pajączka i śliczne nóżeczki"
No, no trzeba przyznać, że Janek Sobieski miał bajer na najwyższym poziomie. Królewska para doczekała się piątki dzieciaków. Oczywiście w międzyczasie Marysieńka wiele razy poroniła, a kilkoro dzieci zmarło w niemowlęctwie. Historycy podają, że w sumie była ona 24 razy w ciąży!!! w tym około 13 z Sobieskim.
Podczas wojennych peregrynacji Sobieski starał się jak najczęściej widywać z ukochaną żoną, a kiedy nie było takiej możliwości - utrzymywał z nią kontakt listowny, dopytując się o dzieci. Temperatura ich związku musiała być nadal bardzo wysoka, skoro Marysieńka wciąż przysyłała mu prezenty w postaci bransoletek wykonanych z jej włosów łonowych!!! które bardzo cieszyły stęskniongo małżonka. Pisał do niej, że ten prezent ceni sobie najbardziej na świecie:
"I słów tedy u siebie nie mogę znaleźć do podziękowania Wci sercu memu jedynemu, 
tylko całuję bez przestanku miejsce to, z którego najśliczniejszy wyrósł ten fawor..."

 
Koronacja Jana III Sobieskiego miała miejsce 2 lutego 1676 roku w Katedrze na Wawelu.  Wraz z nim koronowano również jego małżonkę, ale nie obyło się bez zgrzytów, a w świątyni słychać było złowrogi pomruk adwersarzy niezadowolonych z takiego obrotu sprawy. Królewska rodzina spędzała czas razem, zarówno na co dzień jak i od święta. Wspólnie podróżowano, jadano i bawiono się, hucznie obchodzono rocznice wojennych sukcesów Sobieskiego.
Jak na standardy swojej epoki, zwłaszcza te w rodzinach monarszych i magnackich, Sobiescy byli zupełnie wyjątkowymi rodzicami. W owych czasach królewskie dzieci wychowywane były przez armię niań, mamek, guwernerów i nauczycieli, a biologicznych rodziców widywały wyjątkowo rzadko. Tymczasem w rodzinie Sobieskich zupełnie nie przejmowano się zasadami wychowania królewskich potomków. Co prawda wszyscy królewicze mieli własne dwory i apartamenty, troskliwie dbano również o odpowiedni poziom wykształcenia. Jednak gdybyśmy mieli określić model ich wychowania, to z całą pewnością byłby to model bezstresowy.
O ile Marysieńka od czasu do czasu utyskiwała na swoją jedyną córkę, o tyle ojciec kochał ją bezgranicznie i rozpieszczał do granic możliwości.  Kiedy wyjeżdżał na wyprawy wojenne, z utęsknieniem czekał na każdy list skreślony jej rączką i kiedy tylko mógł wysyłał jej prezenty. Wciąż również bezgranicznie kochał swoją Marysieńkę i zawsze na urodziny oraz imieniny oprócz stosownego prezentu wręczał jej bukiet kwiatów. 
No cóż - przyznać trzeba, że z Janka to był naprawdę nietuzinkowy i romantyczny gość:)


Jeżeli mówimy o życiu rodzinnym Sobieskich, nie sposób nie wspomnieć o ich najsłynniejszej rezydencji - pałacu w Wilanowie. Jego historia zaczyna się w 1677 roku, kiedy król po zakupie wsi Milanów nakazał w miejscu dzisiejszego pałacu wybudować willę w stylu włoskim - co dało początek nazwie Wilanów od włoskich słów Villa Nova. Pierwotnie była to zwykła letnia rezydencja podmiejska w której władca miał odpoczywać od miejskiego zgiełku i surowości warszawskiego zamku.
Marysieńka  początkowo nie była zachwycona Wilanowem i narzekała w listach, że "nie królewski to budynek ani sreber i galanterii, które chcemy tu mieć, gdyż miejsca na nie nie masz". Sobieski nie miał innego wyjścia jak tylko powiększyć i rozbudować pałac, przekształcając go w okazałą rezydencję według projektu Augustyna Locciego. Zyskał tym samym wygląd i rozmiary odpowiednie dla wielkiego władcy i pogromcy Turcji. Już wchodząc do budynku, mijając jego fasadę przybysze stykali się z ikonografią, pełną odniesień do starożytności, ale też stanowiącą apoteozę całego rodu Sobieskich. 
Stojące na attyce posągi największych bogów starożytnego Rzymu, Jowisza, Apollina i Marsa symbolizują cechy wielkiego władcy, za jakiego miał uchodzić jej właściciel, czyli: potęgę, sprawiedliwość i waleczność. Marysieńce poświęcony jest łuk triumfalny z personifikacją piękna - atrybutu małżonki wielkiego króla.
W Wilanowie roiło się od zwierząt. Wśród menażerii znalazło się miejsce dla egzotycznych australijskich kazuarów, czy niedźwiedzia polarnego. Pech chciał, że piękny drapieżnik pewnego dnia zabił ulubionego pieska królewicza Jakuba. Syn Sobieskich był również właścicielem oswojonego zająca, mieszkającego w jego komnacie, jednak najsłynniejszym zwierzątkiem była inteligentna wydra zwana "Robakiem", którą monarcha odkupił od słynnego pamiętnikarza Jana Chryzostoma Paska. Wydra zachowywała się jak pies - sypiała ze swoim przyjacielem, a w przypadku zagrożenia broniło swego pana i na specjalną komendą łowiło dla niego ryby.  
 

Marysieńka jako pani i gospodyni rezydencji w Wilnowie dbała, by przybysze zachwycali się nie tylko zbudowanym przez jej małżonka pałacem, ale także nią samą. Przykładała dużą uwagę do swojej urody, codziennie zażywając kąpieli i dużo czasu poświęcała toalecie oraz starannemu makijażowi. Podobno zabiegi upiększające pani Sobieskiej trwały ponad cztery godziny. Można powiedzieć, że to taka nasza narodowa cesarzowa Sissi, o której pisałam m.in. /tutaj/.
Jeden z francuskich poetów odwiedzający Wilanów uznał Marysieńkę za wyjątkowo zgrabną i piękną kobietę, a miała już wtedy ponad 40 lat oraz liczne  ciąże, porody i poronienia. Dziś o jej urodzie mogą świadczyć wizerunki jakie możemy oglądać zwiedzając pałac w Wilanowie. Dodać należy, że na większości obrazów, fresków, czy plafonów królewska małżonka została uwieczniona prawie zupełnie nago. 
Marysieńka, oprócz wyjątkowej urody, posiadała również mnóstwo innych zalet -  zawsze wspierała swojego męża w trakcie wypraw wojennych i z drżeniem serca oczekiwała wieści z pól bitewnych. W roku 1683 po skończonej bitwie pod Wiedniem zwycięski król zasiadł w zdobycznym namiocie  tureckiego wezyra pisząc do Marysieńki: "Bóg i Pan nasz na wieki błogosławiony dał zwycięstwo i sławę narodowi naszemu, o jakiej wieki przeszłe nigdy nie słyszały". Opisał swoje zmagania jak również zdobycze, które stały się jego udziałem. W ślad za listem wysłał: czterysta wozów z bronią, arrasami, tkaninami, ubiorami które wojsko polskie zdobyło w obozie tureckim. 
Niewielu z nas zdaje sobie sprawę, że pamiątką po zwycięskiej bitwie, która na zawsze zagościła w polskiej kuchni są ziemniaki. Z czasem zaczęto je podawać na przyjęciach wydawanych przez króla, ale, co dzisiaj może wydawać się dziwne - nowa jarzyna wzbudzała raczej umiarkowany entuzjazm biesiadników.


Zmęczony wielką polityką "Lew Lechistanu" zaszył się w swoim ukochanym Wilanowie, oddając się lekturze, spacerom, przejażdżkom oraz polowaniom. Osobiście doglądał drzew owocowych w ogrodzie. Ponoć to właśnie dzięki sadowniczej pasji króla swą nazwę zawdzięcza zapomniana już nieco odmiana jabłek "kosztela".
Do Wilanowa sprowadzał szczepki egzotycznych cytrusów, które osobiście sadził w ogrodzie bądź oranżerii. Po obu stronach dziedzińca pałacowego rozkazał utworzyć ogród owocowo-warzywny. Każda z kwater została obsadzona między innymi melonami, karczochami oraz drzewami owocowymi. Król zadbał również o zioła, zarówno lecznicze, jak i te wykorzystywane w kuchni /bazylia, tymianek, oregano, mięta, itp./ Pracę króla-ogrodnika doceniali przybywający do Wilanowa goście, z zachwytem przechadzając się po królewskich sadach. 


Kiedy stan zdrowia króla Jana pogorszył się tak bardzo, że liczono się z jego odejściem z tego świata, wokół wciąż pięknej i pełnej wdzięku Marysieńki zaroiło się od adoratorów. Jednym z nich był hetman wielki koronny Jan Jabłonowski i kiedy królowa w celu podreperowania swojego zdrowia wyjechała do Bardejowa  - jej domniemany wielbiciel miał do niej dołączyć. Potem było jeszcze kilku potencjalnych kochanków. Nie da się jednak wykluczyć, że pogłoski o domniemanych skokach w bok królewskiej małżonki były wyłącznie wymysłami przeciwników Sobieskich, pragnących skłócić ją z mężem. 
Nie ulega wątpliwości, że obecność u jej boku potencjalnych adoratorów musiało mile łechtać próżność Marii Kazimiery, zmęczonej opieką nad coraz bardziej niedomagającym mężem, którego nie odstępowała niemal przez całą dobę. Jego stan pogarszał się z dnia na dzień.
W dniu 15 czerwca 1696 roku Sobieski udał się po raz ostatni na spacer po wilanowskim parku. Kiedy chciał powąchać rosnące tam kwiaty, z przerażeniem odkrył, że nie czuje ich zapachu. Zdawszy sobie sprawę, że stracił powonienie załamał się i kazał zanieść do komnaty, skąd już nie wychodził. Zmarł dwa dni później. 


Niestety nie było przy nim żony, ponieważ Marysieńka była tak wyczerpana i załamana jego chorobą, że zasnęła w sąsiedniej komnacie. Może to i lepiej, ponieważ Sobieski umierał w wielkich męczarniach.
Królowa, dowiedziawszy się o zgonie męża wpadła w czarną rozpacz. Świadkowie twierdzą, że jej płacz i zawodzenie słychać było we wszystkich komnatach Wilanowa. 
W jednym ze swoich  listów pisała:
"Los uczynił mnie nieszczęśliwą zabierając mi go. Nie ma już bez niego żadnej dla mnie przyjemności w życiu. Wszak szczęście moje polegało bardziej na radowaniu się jego osobą aniżeli jego koroną".
Marysieńka przeżyła męża o 20 lat. Zmarła 30 stycznia 1716 roku we Francji - po płukaniu żołądka zaleconym przez nadwornego medyka. Rok później jej ciało wróciło do Polski, a w roku 1733 wraz z prochami ukochanego męża przewiezione do nekropolii polskich królów i pochowane w krypcie katedry na Wawelu.
Taka to była historia pięknej miłości łączącej jednego z największych królów w dziejach Polski oraz jego uroczej francuskiej małżonki - Marii Kazimiery d'Arquien. 
Tadeusz Boy-Żeleński nazwał łączące ich uczucie za "jedno z najosobliwszych w świecie zdarzeń miłosnych, a nawet ucieleśnioną bajkę". Pisarzowi nie mieściło się w głowie, że Sobieski potrafił być wierny Marii Kazimierze, która zdobyła jego serce, gdy miała zaledwie 14 lat. A co najważniejsze i najpiękniejsze - miłość ta przetrwała do końca ich życia. No cóż - nic dodać, nic ująć:):)


Moi Drodzy:)
Bardzo dziękuję za wszystkie pozostawione komentarze:) 
życzę Wam dużo miłości, zdrowia oraz spokoju:)


Post opracowałam w oparciu o książkę: 
Iwony Kienzler pt. "Marysieńka i Sobieski. Wielka miłość".

37 komentarzy:

  1. Strasznie dawno tam byłam. Zachęciłaś mnie do powrotu, dzięki :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Cieszę się😉
      Bardzo chciałabym wrócić do Wilanowa latem.
      Pozdrawiam serdecznie 🙂

      Usuń
  2. No moja droga, ale odstawiłaś extra post. Gratuluję:)
    Toż to jest całe kompendium wiedzy. Piękna historia, pięknej miłości.
    Pozdrawiam:)
    Marta.

    OdpowiedzUsuń
  3. Pani Kienzler świetna biografka jest:) A Ty napisałaś bardzo ciekawy post . Kilka miesięcy temu przeczytałam książkę Boya Żeleńskiegoo Marysieńce, więc jestem w miarę na bieżącą.
    Ps. Siedziba rodu Sobieskich to Pilaszkowice. Tutaj wokół wybudowanego przez Sobieskich pałacu Jan założył park złożony z kilku alei lipowych. Pojedyncze drzewa tworzyły kształt litery „M” na cześć ukochanej Marysieńki. Tutaj nieraz się spotykali, a wiele spośród listów Sobieskiego do Marysieńki jest datowanych właśnie w Pilaszkowicach.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. W Pilaszkowicach nigdy nie byłam, ale gdy sobie "wygoglowałam" to dwór Sobieskich nie wygląda zbyt atrakcyjnie.
      Myślę, że ktoś powinien pomyśleć o jego renowacji.
      Chętnie sięgnę po książkę o której piszesz:)
      Bardzo dziękuję za odwiedziny i pozdrawiam Cię serdecznie:)

      Usuń
  4. Cudne zdjęcia i pięknie opisana historia miłości:)
    K.K.

    OdpowiedzUsuń
  5. Wspaniała historia pięknie opisana. Miło było czytać

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Bardzo się cieszę, że moja pisanina się spodobała:)
      Serdecznie pozdrawiam i zapraszam na kolejne posty:)

      Usuń
  6. Faktycznie bardzo dawno Cię tu nie było. Bardzo ciekawie opisana historia i zdjęcia wspaniałego miejsca. Pozdrawiam serdecznie :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Problemy z ręką i do tego jeszcze prawą, więc pisanie zupełnie odpadło😢Na szczęście jest już coraz lepiej👍
      Serdecznie pozdrawiam🙂

      Usuń
  7. Przepiękna opowieść, o ich miłości.
    Pozdrawiam.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Aż trudno uwierzyć, że w tamtych trudnych czasach możliwa była tak namietna miłość między królewskimi małżonkami.
      Serdecznie pozdrawiam🙂

      Usuń
  8. Z wielka przyjemnością przeczytałam i obejrzałam Twój post:)))Pozdrawiam serdecznie:))

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Bardzo się cieszę, że mój post przypadł Ci do gustu:)
      Serdecznie pozdrawiam:)

      Usuń
  9. Przeczytalam z wypiekami na twarzy..bardzo pieknie napisane, czta sie swietnie, napracwalas sie pewnie ale warto bylo. A zdjecia pieknie ilustruja. Kiedys pisalas artykuly do czasopisma polonijnego w USA...ten wpis bylby znakomity.A Ty tez cudnie wygladasz w tym anturażu...pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Bardzo dziękuję za miłe słowa:)
      Rzeczywiście przygotowanie tego posta wymagało ode mnie sporo pracy, ale to była przyjemność:)
      Od czasu do czasu nadal piszę artykuły, ale ostatnio miałam problemy z ręką, więc musiałam trochę odpuścić.
      Serdecznie pozdrawiam:)

      Usuń
  10. Fajnie, że znowu jesteś, lubię czytać Twoje wpisy. Matko i córko- 24 ciąże, prawie całe życie była w ciąży. Długo żyła jak na tamte czasy. Czytałam biografię napisaną przez Boya i jakoś utknęło mi jedynie, jak na tych taboretach wysiadywała na francuskim dworze. Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Bardzo się cieszę, że lubisz do mnie zaglądać:)
      Marysieńka miała wielkie szczęście i musiała być twardą kobietą, że w ogóle przeżyła tyle ciąż i poronień.
      Tym bardziej, że pierwszy małżonek zaraził ją chorobą weneryczną, której efektem było m.in. wypadnięcie włosów i utrata zębów.
      Serdecznie pozdrawiam:)

      Usuń
  11. Witaj Mario po tak długiej przerwie!
    Przeczytałam kilka książek Iwony Kienzler. Jej książki doskonale się czyta. Marysieńkę i Sobieskiego też przeczytałam.
    Przecudny jest Wasz jesienny spacer po Wilanowie. Zaskoczył mnie brak ludzi. Odwiedziny latem tego miejsca to prawdziwy koszmar. Sama tego doznałam.
    Serdecznie pozdrawiam:)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Witaj Łucjo:)
      To moja pierwsza książka tej autorki, ale skoro polecasz inne to również po nie sięgnę:)
      Widzę, że ta autorka napisała dość pokaźną ilość książek.
      Bardzo chciałabym pojechać do Wilanowa wiosną, ale wyobrażam sobie jaki ścisk musi tam panować.
      Pozdrawiam Cię serdecznie:)

      Usuń
  12. Mario, tak dobrze zobaczyć Cię i "poczytać" po długiej przerwie :-))
    Wracasz i to "z przytupem," bo w sposób wyczerpujący i interesujący opowiedziałaś nam tę piękną historię, ozdabiając ją wspaniałą fotorelacją.
    Ślę moc pozdrowień i życzę udanego weekendu!
    Anita

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Rzeczywiście, przesadziłam "troszkę" z długością tego posta:)
      Następnym razem obiecuję poprawę:)
      Dziękuję za miłe słowa i serdecznie Cię pozdrawiam:)

      Usuń
  13. Zajrzałam do Ciebie niedawno na bloga i się dziwiłam, że zniknęłaś na tak długo. Cieszę się, że już wróciłaś. I to jeszcze z jaką historią! Choć chyba wszyscy słyszeli o tej niezwykle silnej miłości Sobieskiego i Marysieńki, ale niewielu zna szczegóły. Dla mnie Twój tekst był wielkim odkryciem.
    Pozdrawiam serdecznie

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ja też się cieszę, że już jestem:)
      Na pewno słyszałaś w szkole o listach Sobieskiego do Marysieńki, ale że łączyło ich aż tak silne uczucie ja też dowiedziałam się dopiero z książki Iwony Kienzler.
      Pozdrawiam serdecznie:)

      Usuń
  14. Pięknie pokazałaś Wilanów w jesiennej odsłonie. Do tego ta opowieść o Sobieskim i Marysieńce i ich wielkiej miłości pełnej pikantnych szczegółów. Coś Iwony Kienzler już czytałam, ale tej książki jeszcze nie, więc z przyjemnością przeczytałam Twój interesujący tekst. Pozdrawiam niedzielnie :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Bardzo dziękuję:)
      Ja z kolei nie czytałam innych książek I. Kienzler, więc muszę się z nimi zapoznać.
      A widzę, że jej dorobek pisarski jest dosyć spory.
      Serdecznie pozdrawiam:)

      Usuń
  15. Niesamowita historia okraszona pięknymi zdjęciami... Przeczytałam z wielką przyjemnością. W naszym rodzinnym sadzie rosła jabłoń kosztela, jej owoce niesamowicie pachniały, to mój smak i zapach jabłek z dzieciństwa. Pozdrawiam cieplutko:)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Bardzo dziękuję za miłe słowa:)
      Ja też pamiętam odmianę tych jabłek. I pomyśleć, że musiało upłynąć aż tyle lat, żebym poznała ich pochodzenie:)
      No cóż, człowiek uczy się przez całe życie:)
      Serdecznie Cię pozdrawiam:)

      Usuń
  16. Niesamowicie ciekawy post! Opisałaś wspaniałą miłość, niczym niezmąconą.
    Byłam w Wilanowie kilka lat temu latem, w ogrodzie było mnóstwo kolorowych kwiatów.
    Serdecznie pozdrawiam :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Od czasu do czasu ktoś tam mącił w ich małżeństwie, ale niewątpliwie godna podziwu jest ta królewska miłość.
      Takie związki rzadko się "drzewiej" zdarzały.
      Pozdrawiam serdecznie:)

      Usuń
  17. Uwielbiam tę historię i to cudne miejsce. Odwiedzałam je kilka razy, ciągle z tym samym zachwytem. Ostatnio krótko przed pandemią Królewski Ogród Światła. Wrażenia niesamowite! Dzięki za ten piękny spacer. Cieszę się, że Cię widzę. Pozdrawiam:)))

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. My też byliśmy w Ogrodzie Światła. Rzeczywiście wrażenia są niesamowite!!!
      Bardzo bym chciała odwiedzić Wilanów wiosną. Wtedy dopiero musi być pięknie:)
      Dziękuję za miłe słowa i serdecznie pozdrawiam:)

      Usuń
  18. Zwiedzałam ten pałac bardzo dawno temu. Jesienią... pięknie było :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ja bardzo bym chciała odwiedzić Wilanów latem🙂
      Pozdrawiam serdecznie🙂

      Usuń
  19. Sobiepan atrakcyjny nie był a charakter także nieszczególny miał. Marysieńce mariaż z Sobieskim wynagrodził wszystko. Ich listy opisujące dosadnie ich kontakty i słownictwo przednie (cycuszki rozbawiły mnie). Świetny wpis z ilustracjami.

    OdpowiedzUsuń