O mnie

Zdj. cenebit. pl

Byli przeciętnym, nie wyróżniającym się niczym szczególnym małżeństwem. 
Ona - żadna piękność, sexappeal na poziomie średnim, intelekt taki sobie.
On - no cóż ... On chyba musiał mieć w sobie coś szczególnego, skoro Ona widziała w nim cały świat, a przynajmniej jego większą część.
Pobrali się w wieku około 20 lat i w zasadzie wszystko toczyło się zgodnie z przyjętymi normami i stereotypami. Dom, dzieci, praca, od czasu do czasu jakaś impreza większa lub mniejsza - ot takie zwyczajne życie, z jedną tylko różnicą. 
Oni prawie w ogóle się nie kłócili i bardzo lubili wspólnie spędzać każdą wolną chwilę - nawet po 25 latach małżeństwa. Nie znałam ich w zasadzie na tyle dobrze, żeby wtedy móc ocenić intensywność  łączącego ich związku oraz głębokiego uczucia - z którym tak naprawdę nigdy się nie obnosili. 
A jednak ... 
Kiedy On poważnie zachorował  i znalazł się w efekcie tej choroby w szpitalu - Ona dzień po dniu godzina po godzinie siedząc przy łóżku szpitalnym dodawała Mu sił i wspierała trudną walkę z chorobą, która raz dawała nadzieję na wyzdrowienie, innym razem zupełnie dołowała.

Ona jednak ciągle wierzyła ...
  
Nikt z nas nie przypuszczał, że po dwóch latach tej trudnej i zaciekłej walki o życie - On tę walkę przegra. 

Gdy odszedł - słońce przestało dla niej świecić  dawnym blaskiem, a dzień zlewał się z nocą. Nie potrafiła bez niego funkcjonować i ciągle powtarzała, że jej miejsce jest przy nim.
Nawet dzieci nie potrafiły zmotywować jej do działania i do podjęcia próby powrotu do normalności i codzienności. Nie pomogły również prośby rodziny i znajomych, którzy również bardzo Go lubili.
Z powodu depresji, której efektem stało się coraz częstsze zaglądanie do kieliszka oraz braku apetytu - wylądowała w Szpitalu. Nie chciała się leczyć, nie chciała jeść. Chciała tylko jednego. Spotkać się z nim. 

Odeszła ... kilka  miesięcy po Jego śmierci. 

A co z dziećmi? 

No cóż ... zostały zupełnie same - bez matki i ojca. 
Ciężko im się żyje. Co prawda córka jest już dorosła, znalazła pracę i mieszka u przyszłego męża, ale uczący się jeszcze syn - został w domu sam - z rentą po ojcu, pustym sercem i pokojem.

Jak powinniśmy ją ocenić?

Czy była zwykłą egoistką myślącą tylko o sobie, czy też za bardzo Go kochała - a brak tej miłości pozbawił ją życiodajnego tlenu?

I chociaż ta historia wydarzyła się jakiś czas temu - ja do tej pory nie potrafię obiektywnie ocenić skutków jej tragicznych następstw.

A czy Wy myślicie, że istniała jakakolwiek inna szansa na szczęśliwe zakończenie tej smutnej opowieści?

16 komentarzy:

  1. Mario, mnie życie nauczyło,że TYLE WIEMY O SOBIE ILE NAS SPRAWDZONO. Nie będę oceniać, chociaż mnie jako matce wielodzienej tych dzieci jest bardzo żal :( .

    OdpowiedzUsuń
  2. Ta historia jest bardzo tragiczna.
    Ciężko jest ocenić w tym przypadku skutki wyboru tej kobiety.
    Może tak jak napisałaś - za bardzo kochała?.
    Przypuszczam jednak, że dzieci również kochała, więc sama nie wiem ...

    OdpowiedzUsuń
  3. Wydaje mi się, że ja próbowałabym mimo wszystko walczyć o siebie, a przede wszystkim o dzieci.
    Marta.

    OdpowiedzUsuń
  4. Trochę nie rozumiem tej kobiety, chociaż każda z nas kocha inaczej, znalazła wyjście z sytuacji dla niej najprostsze, dla mnie niezrozumiałe. Przecież w dzieciach pozostała cząstka męża, którego tak kochała! Absolutnie nie oceniam, po prostu postąpiłabym inaczej.
    Pozdrawiam.:))

    OdpowiedzUsuń
  5. A ja rozumiem tę kobietę bardzo dobrze.
    Sama kiedyś byłam w podobnej sytuacji, tylko dla mnie nie skończyła się ona tak tragicznie, a to tylko dzięki moim przyjaciołom.
    Pozdrawiam:)

    OdpowiedzUsuń
  6. To bardzo smutna historia.
    Nie rozumiem takiego postępowania.
    Czasami stanu psychicznego drugiego człowieka nie rozumiemy.
    Dobrego Nowego Roku :)

    OdpowiedzUsuń
  7. Bardzo to smutne i żal dzieci, które też kochały rodziców, ale trudno oceniać i nie powinniśmy. Każdy inaczej postępuje w obliczu tragedii. To był jej wybór. Pozdrawiam:):):)

    OdpowiedzUsuń
  8. Ciężko oceniać. Nie wiemy co przyniesie los...

    OdpowiedzUsuń
  9. Trudno ocenić jej postępowanie. Ja jednak bym się starała zostać z dziećmi. Pozdrawiam.

    OdpowiedzUsuń
  10. Każdy z nas jest inny, każdy ma inną konstrukcję psychiczną... Każdy inaczej reaguje w obliczu tragedii...Trudno jest mi oceniać postępowanie owej pani...Kto wie jak moje życie by się potoczyło, gdyby spotkało mnie coś podobnego... Czy ta historia mogła się inaczej skończyć? Pewnie mogła, może zabrakło Boga, Duch Św. mógł się poruszyć...ale może nie został zaproszony... Serdeczności przesyłam :)

    OdpowiedzUsuń
  11. Wg mnie ta tragiczna historia dwojga ludzi nie powinna się znalezć na blogu o tytule MIŁE RZECZY.To straszne o czym piszesz,porzucenie dzieci w imię "miłośći" To nie są miłe rzeczy to są rzeczy ZŁE!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Opisując tę historię chciałam pokazać jak ogromna jest potęga ludzkiej miłości.
      A czy wg Ciebie miłość nie należy do rzeczy miłych?
      A rzeczy złe które się potem wydarzyły, to są niestety tragiczne następstwa oraz konsekwencje najcudowniejszego z uczuć jakie Bóg dał człowiekowi.
      Przykro mi, że mój post wywołał u Ciebie takie negatywne skojarzenia.
      Jest to rzeczywiście bardzo smutna historia, ale przydarzyła się ona znajomym mi ludziom i dlatego o niej napisałam i umieściłam ją w zakładce "Samo życie". Nie powiesz mi przecież,
      że życie szykuje dla nas same tylko miłe niespodzianki?
      Ja bardzo lubię i szanuję wszystkich ludzi i jest mi ogromnie przykro kiedy komuś dzieje się krzywda, dlatego być może czasem moje posty są bardzo realistyczne, ale piszę również o radości życia i umiejętności doceniania każdego, danego nam dnia.
      Może zechcesz przeczytać post "Czy my potrafimy się cieszyć" w zakładce Samo Życie.
      Ja osobiście bardzo się cieszę, że do mnie zajrzałaś i zapraszam Cię na kolejne "miłe rzeczy" o których będę pisać - chociaż nie daję gwarancji, że będą one tylko i wyłącznie miłe.
      Na pewno będą prawdziwe:)
      Ślę serdeczne pozdrowienia:)

      Usuń
  12. ja myślę, że dla niej to było szczęśliwe zakończenie, bo w miłość zwykle jesteśmy szalenie egoistyczni, chociaż głośno się do tego nie przyznajemy. ja ją doskonale rozumiem.
    pozdrawiam serdecznie i wszystkiego dobrego w nowym roku!!! :)))

    OdpowiedzUsuń
  13. Moje kochane dziewczyny:)
    Dziękuję Wam za wszystkie spostrzeżenia z którymi nie sposób się nie zgodzić.
    Każdy z nas jest inny, każdy ma inną odporność na stres oraz tragedię jaka go w życiu spotyka i dopóki sami nie znajdziemy się w określonej sytuacji - tak naprawdę nie wiemy jakbyśmy na nią zareagowali.
    Ja również nie lubię nikogo oceniać zbyt pochopnie. Dzisiaj wydaje mi się, że na jej miejscu postąpiłabym zupełnie inaczej, ale kto wie co by było gdyby ...
    Przesyłam do Was najlepsze życzenia w Nowym Roku i obyśmy nigdy nie musiały stawać przed podobnymi dylematami.

    OdpowiedzUsuń
  14. Mario, ten post czytałam kilka razy.
    Nie mam pojęcia, jak zachowałby się mój organizm.
    Odejście najbliższej, ukochanej osoby to ogromne przeżycie.
    Czy ta kobieta była egoistką? Nie mnie jest ją osądzać.
    Mario, bardzo piękny ale i wzruszający post.
    Serdecznie pozdrawiam:)

    OdpowiedzUsuń
  15. ojjj ale się wzruszyłam,niesamowita historia
    Dziękuje Ci Mario...

    OdpowiedzUsuń