04.09.2015 r. - piątek
Czekamy około pół godziny. Gorąco 32 stopnie, głodni i zmęczeni chcemy odpocząć. Nagle pojawia się mój mąż i zadowolony z siebie pokazuje dom po przeciwnej stronie ulicy jako naszą docelową stację.
Okazuje się, że będziemy mieszkać przy samym morzu, za cenę 20 Euro za naszą trójkę.
Mieszkamy na pierwszym piętrze.
Z lewej strony rozciąga się widok na pasmo górskie Rumija, a na wprost mamy Adriatyk.
Niektórzy dziwią się, że zawsze i wszędzie jeździmy w ciemno i na własną rękę.
Ja uważam, że jest to bardzo fajne, ponieważ to my dokonujemy wyboru miejsca w którym chcemy się zatrzymać, a po sezonie wybór apartamentów jest naprawdę ogromny.
Na własną rękę, nie będąc od nikogo uzależnionym można zwiedzać dowolne miejsca czy zabytki oraz obserwować ludzi bez żadnych ograniczeń czasowych.
No i oczywiście w przypadku wynajmu apartamentu można się troszeczkę potargować z właścicielem, co w przypadku mojego męża jest niezbędną procedurą.
Oczywiście jadąc gdziekolwiek za granicę staramy się do tego jak najlepiej przygotować w sensie teoretycznym - czytając literaturę, zapoznając się z przewodnikami oraz słuchając opinii tych, którzy w danym kraju już byli.
Mój mąż zajmuje się kwestią wytyczania trasy i poszukiwaniem potencjalnego lokum, co i tak rzeczywistość potem weryfikuje. Ja natomiast staram się robić za przewodnika, gdy już jesteśmy na miejscu. W tym roku moim nieodzownym towarzyszem podróży po Czarnogórze było Wydawnictwo Bezdroża.
Jak to w życiu bywa, czasem informacje w nim zawarte były troszkę przelukrowane, a czasem miałam wrażenie, że wydawca nie docenił danego miejsca.
Wiadomo - punkt widzenia zależy od punktu siedzenia.
Susanj to zwyczajne miasteczko, położone około 1 km od Baru, w którym mieszkają zwyczajni ludzie, ze swoimi zwyczajnymi problemami.
W tym miasteczku stacjonowaliśmy. Kąpaliśmy się w morzu, prawie codziennie spacerowaliśmy promenadą do Baru, w którym podziwialiśmy niezwykłe i nie zapomniane zachody słońca /o nich będzie osobny wpis i piękne zdjęcia/.
Tymczasem dochodzimy do wniosku, że najwyższy czas wrzucić coś na ząb, więc udajemy się w poszukiwaniu jakiejś lokalnej knajpeczki, w której mam nadzieję zjemy coś regionalnego i smacznego.
Knajpa jest, menu jest, kelner też jest. No więc do dzieła.
- Do you speak English? pytam kelnera
-Ruski, Serbski i Czarnogórski- odpowiada.
No to sobie pogadamy. Nie było wyjścia. Trochę na migi, trochę w języku sąsiadów ze wschodu i w końcu jakoś udało się zamówić posiłek. W zasadzie to menu uratowało całą sytuację, ponieważ kelner sam w sobie był bardzo specyficzny i dzisiaj chyba był to pierwszy dzień jego pracy w tej knajpie. Gdy już jedliśmy, oparł się o poręcz fotela i obserwował każdy kęs wkładany do ust.
No i oczywiście wino.
Koniecznie Krstać - najsłynniejsze czarnogórskie, białe wino, które miejscowi pijają z domieszką wody gazowanej.
Mnie osobiście bardziej smakował Vranac - który produkuje się z winorośli rosnącej na Ćemovskom polju w okolicach Podgoricy.
Jest to wino wytrawne, gęste. Ma ciemnoczerwony, rubinowy kolor.
Nazwy Vrnac i Krstać są zastrzeżone i mogą być nadawane jedynie tym winom, które zostały zrobione z miejscowych winorośli.
Gdy brzuchy już pełne i humory doskonałe można pomyśleć o plażowaniu. A zwiedzanie zostawimy na kolejne dni. Przecież wszystko dopiero przed nami.
Więc po krótkim odpoczynku wskakujemy w kreacje plażowe, a panowie zażywają pierwszej czarnogórskiej kąpieli.
Temperatura powietrza i wody to 30 stopni, więc nie ma na co czekać.
W Susanji mieszkaliśmy i planowaliśmy wycieczki i atrakcje na kolejne dni pobytu. Nie należymy raczej do osób które od rana do wieczora wylegują się na słońcu.
Ja osobiście bardzo lubię poznawać nowe miejsca, zabytki, a szczególnie obserwować ludzi, którzy są przecież solą tej ziemi, więc fotografowałam i starałam się uchwycić momenty, które nigdy się już nie powtórzyły oraz ludzi, których potem nigdy już nie spotkałam.
Plaże w Susanj, jak to zwykle w Czarnogórze bywa są kamieniste. Raz byłam w totalnym szoku gdy bardzo wysokie fale zupełnie zgarnęły kamienie i został sam piach. Gdy fale robiły się coraz mniejsze nie wiem jakim cudem, ale kamienie wróciły z powrotem na brzeg.
Do dyspozycji plażowiczów są leżaki i parasole za które trzeba zapłacić 4 Euro/dzień.
Niestety ludzie nie przywiązują tutaj zbyt dużej uwagi do estetyki miejsca w którym się znajdują. A szkoda bo to naprawdę piękny kraj, tylko strasznie zaniedbany.
Musi upłynąć jeszcze sporo czasu zanim to się zmieni.
A może nie trzeba tego zmieniać, bo wtedy ich luz, spontaniczność i beztroska zostaną wciągnięte w tryby tej strasznej machiny która nazywa się kapitalizmem, a w której tryby niestety my Polacy już się dostaliśmy.
Walające się butelki i śmieci są na porządku dziennym, a gdy spytaliśmy kelnera w pobliskiej restauracji w której się stołowaliśmy, dlaczego służby porządkowe tak rzadko sprzątają, powiedział że tak tu już jest i tyle.
Z jednej strony w Czarnogórze z zobaczysz perełkę architektoniczną pochodzącą np. z IV wieku, a tuż obok zobaczysz również zardzewiałą beczkę lub stertę śmieci, której nikomu nie chce się sprzątnąć.
Zdjęcie obok zrobione na terenie murów Starego Miasta Bar, pochodzącego z ok. VI wieku.
Nadmorską promenadą, przy której nie brakuje oczywiście restauracji, lodziarni oraz przydrożnych producentów oferujących tutejszy wyskokowy trunek czyli rakiję, prawie codziennie wieczorem maszerujemy do Baru oddalonego około 1 km.
Rakija jest wszędzie. Rzucasz hasło i masz. Najlepsze jest to, że nikt nie chowa flaszeczek pod stół, a Straż Miejska nie zwinie interesu i nie wlepi mandatu. Tutaj wszystko jest legalne.
Masz jakikolwiek produkt do sprzedania stawiasz na stół lub rozkładasz interes na ziemi i nic nikomu do tego - wolny rynek.
A spróbuj tak zrobić w Polsce.
Obok pieseczek należący do pani, która sprzedawała śliczne wełniane swetry /sweterek pieska z kapturkiem był również bardzo szykowny/.
Producentem rakiji, a zarazem jej sprzedawcą był również przedstawiony obok mężczyzna wraz ze swoim menadżerem i swoim przedsiębiorstwem wielobranżowym w postaci miodu, owoców, wina, oliwy itp. Niezapomniane dla nas komiczne przeżycie. Idąc deptaczkiem wzdłuż morza od tegoż Pana pada oczywiście propozycja: "paprubój". A, że próbowaliśmy już w innych miejscach, Janusz wyciągnął swój plastikowy kieliszek i kazał mu do niego nalać trunku. Nie ma takiej możliwości. Pan wyciągnął gdzieś spod lady kieliszek szklany i uparł się, że rakije pije się ze szkła. Zgadzam się z nim w 100%, tylko, że czystość szkła budziła sporo emocji. Zauważywszy to nasz bohater, z plastikowej butelki stojącej "na zapleczu" sklepu nalał do tegoż kieliszka wody i wprawnym ruchem, wsadziwszy do niego swój niezbyt czysty kciuk sprawnie począł szkło szlifować. Po tej procedurze zabiera się znów do nalewania, a mój mąż kolejny raz podstawia mu plastik /obrzydliwy jest okrutnie/.
No i wkurzył się facet nie na żarty, ponieważ według niego spełnione zostały wszelkie normy sanitarno-epidemiologiczne, a jakiś tam polaczek wymyśla "cuda na kiju".
Okazało się, że panowie nie tylko prowadzą tam swój busines, ale również kompleks ten służy im do spania, a wieczorami oglądają telewizję na wolnym powietrzu. Tylko pozazdrościć. Trzy kroki dalej szumi morze, a oni codziennie mogą podziwiać takie cudowne zachody słońca. Nic za to nie płacąc.
Bez stresu, zbędnego pośpiechu, celebrując i delektując się każdą chwilą. Nie mówię tutaj konkretnie o panach powyżej, ale ogólnie rzecz biorąc ludzie żyją tam innym tempem życia i inna jest również ich hierarchia wartości.
W tym zakresie powinniśmy brać z nich przykład i zacumować czasami w porcie, żeby złapać dystans i umieć cieszyć się życiem, bo ma wrażenie, że niektórzy z nas nawet już tego nie potrafią.
Ja uważam, że jest to bardzo fajne, ponieważ to my dokonujemy wyboru miejsca w którym chcemy się zatrzymać, a po sezonie wybór apartamentów jest naprawdę ogromny.
Na własną rękę, nie będąc od nikogo uzależnionym można zwiedzać dowolne miejsca czy zabytki oraz obserwować ludzi bez żadnych ograniczeń czasowych.
No i oczywiście w przypadku wynajmu apartamentu można się troszeczkę potargować z właścicielem, co w przypadku mojego męża jest niezbędną procedurą.
Oczywiście jadąc gdziekolwiek za granicę staramy się do tego jak najlepiej przygotować w sensie teoretycznym - czytając literaturę, zapoznając się z przewodnikami oraz słuchając opinii tych, którzy w danym kraju już byli.
Mój mąż zajmuje się kwestią wytyczania trasy i poszukiwaniem potencjalnego lokum, co i tak rzeczywistość potem weryfikuje. Ja natomiast staram się robić za przewodnika, gdy już jesteśmy na miejscu. W tym roku moim nieodzownym towarzyszem podróży po Czarnogórze było Wydawnictwo Bezdroża.
Wiadomo - punkt widzenia zależy od punktu siedzenia.
W tym miasteczku stacjonowaliśmy. Kąpaliśmy się w morzu, prawie codziennie spacerowaliśmy promenadą do Baru, w którym podziwialiśmy niezwykłe i nie zapomniane zachody słońca /o nich będzie osobny wpis i piękne zdjęcia/.
Tymczasem dochodzimy do wniosku, że najwyższy czas wrzucić coś na ząb, więc udajemy się w poszukiwaniu jakiejś lokalnej knajpeczki, w której mam nadzieję zjemy coś regionalnego i smacznego.
Knajpa jest, menu jest, kelner też jest. No więc do dzieła.
- Do you speak English? pytam kelnera
-Ruski, Serbski i Czarnogórski- odpowiada.
No to sobie pogadamy. Nie było wyjścia. Trochę na migi, trochę w języku sąsiadów ze wschodu i w końcu jakoś udało się zamówić posiłek. W zasadzie to menu uratowało całą sytuację, ponieważ kelner sam w sobie był bardzo specyficzny i dzisiaj chyba był to pierwszy dzień jego pracy w tej knajpie. Gdy już jedliśmy, oparł się o poręcz fotela i obserwował każdy kęs wkładany do ust.
Na naszym stole ląduje więc pijeskavica sa kajmakom, czyli mielone mięso jagnięco-wieprzowe smażone na grillu z czymś śmierdzącym, a co okazało się być tym właśnie kajmakiem.
Kajmak - to kożuch zabrany z mleka, który następnie przechowuje się w drewnianych naczyniach.
Może być on słony o wyrazistym smaku /dla mnie było to okropne/ lub niesolony, tzw. młody kajmak o delikatniejszym smaku.
Ćevapi + mijesano meso, czyli to samo mięso co w poprzednim wydaniu, tylko mające kształt małych kiełbasek. Pozostała część mięsa to grillowany kurczak oraz jagnięcina.
Do tego typu potraw zawsze podawana jest drobno pokrojona cebulka.
No i oczywiście wino.
Koniecznie Krstać - najsłynniejsze czarnogórskie, białe wino, które miejscowi pijają z domieszką wody gazowanej.
Mnie osobiście bardziej smakował Vranac - który produkuje się z winorośli rosnącej na Ćemovskom polju w okolicach Podgoricy.
Jest to wino wytrawne, gęste. Ma ciemnoczerwony, rubinowy kolor.
Nazwy Vrnac i Krstać są zastrzeżone i mogą być nadawane jedynie tym winom, które zostały zrobione z miejscowych winorośli.
Gdy brzuchy już pełne i humory doskonałe można pomyśleć o plażowaniu. A zwiedzanie zostawimy na kolejne dni. Przecież wszystko dopiero przed nami.
Więc po krótkim odpoczynku wskakujemy w kreacje plażowe, a panowie zażywają pierwszej czarnogórskiej kąpieli.
Temperatura powietrza i wody to 30 stopni, więc nie ma na co czekać.
W Susanji mieszkaliśmy i planowaliśmy wycieczki i atrakcje na kolejne dni pobytu. Nie należymy raczej do osób które od rana do wieczora wylegują się na słońcu.
Śliczna albańska dziewczynka bawiąca się na plaży koniecznie chciała nawiązać kontakt z Piotrusiem. Niestety konwersacja polsko-albańska nie bardzo im wyszła, więc zajęła się własnymi sprawami, a nasz syn swoimi. Przez pół dnia bawiła się kamykami, które wrzucała do butelki i zalewała wodą. Była to typowa rodzina albańska, prowadząca własny interes w postaci toalety, znajdującej się tuż przy plaży.
Czarnogóra to jedna wielka mieszanka narodowościowa: albańczycy, chorwaci, czarnogórcy, serbowie /o nacjach, religiach i państwie osobny wpis/.
Czarnogóra to jedna wielka mieszanka narodowościowa: albańczycy, chorwaci, czarnogórcy, serbowie /o nacjach, religiach i państwie osobny wpis/.
Plaże w Susanj, jak to zwykle w Czarnogórze bywa są kamieniste. Raz byłam w totalnym szoku gdy bardzo wysokie fale zupełnie zgarnęły kamienie i został sam piach. Gdy fale robiły się coraz mniejsze nie wiem jakim cudem, ale kamienie wróciły z powrotem na brzeg.
Do dyspozycji plażowiczów są leżaki i parasole za które trzeba zapłacić 4 Euro/dzień.
Niestety ludzie nie przywiązują tutaj zbyt dużej uwagi do estetyki miejsca w którym się znajdują. A szkoda bo to naprawdę piękny kraj, tylko strasznie zaniedbany.
Musi upłynąć jeszcze sporo czasu zanim to się zmieni.
A może nie trzeba tego zmieniać, bo wtedy ich luz, spontaniczność i beztroska zostaną wciągnięte w tryby tej strasznej machiny która nazywa się kapitalizmem, a w której tryby niestety my Polacy już się dostaliśmy.
Walające się butelki i śmieci są na porządku dziennym, a gdy spytaliśmy kelnera w pobliskiej restauracji w której się stołowaliśmy, dlaczego służby porządkowe tak rzadko sprzątają, powiedział że tak tu już jest i tyle.
Z jednej strony w Czarnogórze z zobaczysz perełkę architektoniczną pochodzącą np. z IV wieku, a tuż obok zobaczysz również zardzewiałą beczkę lub stertę śmieci, której nikomu nie chce się sprzątnąć.
Zdjęcie obok zrobione na terenie murów Starego Miasta Bar, pochodzącego z ok. VI wieku.
Nadmorską promenadą, przy której nie brakuje oczywiście restauracji, lodziarni oraz przydrożnych producentów oferujących tutejszy wyskokowy trunek czyli rakiję, prawie codziennie wieczorem maszerujemy do Baru oddalonego około 1 km.
Rakija jest wszędzie. Rzucasz hasło i masz. Najlepsze jest to, że nikt nie chowa flaszeczek pod stół, a Straż Miejska nie zwinie interesu i nie wlepi mandatu. Tutaj wszystko jest legalne.
Masz jakikolwiek produkt do sprzedania stawiasz na stół lub rozkładasz interes na ziemi i nic nikomu do tego - wolny rynek.
A spróbuj tak zrobić w Polsce.
Obok pieseczek należący do pani, która sprzedawała śliczne wełniane swetry /sweterek pieska z kapturkiem był również bardzo szykowny/.
Producentem rakiji, a zarazem jej sprzedawcą był również przedstawiony obok mężczyzna wraz ze swoim menadżerem i swoim przedsiębiorstwem wielobranżowym w postaci miodu, owoców, wina, oliwy itp. Niezapomniane dla nas komiczne przeżycie. Idąc deptaczkiem wzdłuż morza od tegoż Pana pada oczywiście propozycja: "paprubój". A, że próbowaliśmy już w innych miejscach, Janusz wyciągnął swój plastikowy kieliszek i kazał mu do niego nalać trunku. Nie ma takiej możliwości. Pan wyciągnął gdzieś spod lady kieliszek szklany i uparł się, że rakije pije się ze szkła. Zgadzam się z nim w 100%, tylko, że czystość szkła budziła sporo emocji. Zauważywszy to nasz bohater, z plastikowej butelki stojącej "na zapleczu" sklepu nalał do tegoż kieliszka wody i wprawnym ruchem, wsadziwszy do niego swój niezbyt czysty kciuk sprawnie począł szkło szlifować. Po tej procedurze zabiera się znów do nalewania, a mój mąż kolejny raz podstawia mu plastik /obrzydliwy jest okrutnie/.
No i wkurzył się facet nie na żarty, ponieważ według niego spełnione zostały wszelkie normy sanitarno-epidemiologiczne, a jakiś tam polaczek wymyśla "cuda na kiju".
Okazało się, że panowie nie tylko prowadzą tam swój busines, ale również kompleks ten służy im do spania, a wieczorami oglądają telewizję na wolnym powietrzu. Tylko pozazdrościć. Trzy kroki dalej szumi morze, a oni codziennie mogą podziwiać takie cudowne zachody słońca. Nic za to nie płacąc.
Bez stresu, zbędnego pośpiechu, celebrując i delektując się każdą chwilą. Nie mówię tutaj konkretnie o panach powyżej, ale ogólnie rzecz biorąc ludzie żyją tam innym tempem życia i inna jest również ich hierarchia wartości.
W tym zakresie powinniśmy brać z nich przykład i zacumować czasami w porcie, żeby złapać dystans i umieć cieszyć się życiem, bo ma wrażenie, że niektórzy z nas nawet już tego nie potrafią.
Uwielbiam takie opowieści o "lokalsach". Tak się poznaje prawdziwą kulturę kraju. Poza pięknymi widokami jak z katalogów to jest ten oryginalny smaczek podróży.
OdpowiedzUsuńChcę Ci powiedzieć jedno. Zabytki zabytkami, ale to przecież ludzie są sercem danego miejsca,
Usuńa ja strasznie lubię tych ludzi obserwować i fotografować. A jeśli jest okazja - konwersować z nimi. I chociaż niektórzy turyści boją się ryzyka - ja wychodzę z założenia, że przecież jesteśmy takimi samymi ludźmi, a mieszkańcy danej społeczności też chcą wiedzieć gdzie jest Polska i jak ona wygląda.
Przewodniki nie powiedzą tego, czego dowiesz się od tych, którzy spędzili tutaj całe swoje życie:)
A nie za czwórkę to 20 euro?
OdpowiedzUsuńFuuu... kajmak to ta supersłodka masa do ciast a nie kożuch. Kożuch sam w sobie jest bleee a co dopiero jakiś taki zmodyfikowany!
Myślę, że spokojnie mogłabyś się zajmować fotografią ludzi przypadkowych! Panowie sami w sobie zachwycający, uchwycone momenty najlepsze!
Jak alkohol to i kieliszek by odkaził.
Czasem zastanawiam się jak bardzo sprzyja Ci pogoda, otoczenie i ludzie do zdjęć.
20 Euro za nas wszystkich oczywiście.
UsuńDo końca życia nie zapomnę tego syfiastego kajmaku. To po prostu śmierdziało jak zepsute mleko wystawione jeszcze na słońce przez tydzień. Fuj:(
No cóż - ma się ten dar chwytania ulotnych chwil i przy okazji ludzi:) Uwielbiam robić takie spontaniczne zdjęcia - pewnie do momentu aż znajdzie się ktoś, kto mi w końcu przyłoży.
A 70% rakija jak najbardziej potrafiła odkazić - oj potrafiła:)